Jak donosi PAP, „w 2013 r. stopa bezrobocia w żadnym województwie nie przekroczyła 20 procent, jednakże w 11 regionach jest ponad 80 powiatów, gdzie bez pracy pozostaje co piąty dorosły mieszkaniec, a są takie miejsca na mapie kraju gdzie bezrobocie przekracza 30 procent. Rozwiązanie problemu bezrobocia leży w gestii władz samorządowych. Część z nich uważa, że najskuteczniejszą formą wspierania rozwoju lokalnych rynków pracy jest tworzenie specjalnych stref ekonomicznych”.

Można i tak! Nawet gdzieś tam to się sprawdza, ale ile trzeba tych stref i chętnych do inwestowania w nich inwestorów , aby w „zapuszczonych”, zagrożonych strukturalnym bezrobociem gminach i miasteczkach pracy nie miał co dziesiąty dorosły mieszkaniec? A może by tak bardziej racjonalnie wydawać niemałe przecież własne środki budżetowe i wspólnotowe?, bo kasa jest jedna a wariantów jej rozdysponowania –wiele.

W pogoni za blichtrem „stref ekonomicznych” bardzo często zapomina się o swoich rzemieślnikach, producentach zdrowej żywności, twórcach ludowych czy tych handlowcach , którzy po raz pierwszy próbują otworzyć swój sklep, pawilon handlowy czy stoisko na jarmarku. Władze upatrują w nich od pierwszego dnia ich mizernej działalności gospodarczej „dojną krowę”. Niech więc te władze samorządowe walną się w piersi i wyznają ile to środków przeznaczały na pomoc i promocję w/w, chociażby przy ORGANIZACJI LOKALNYCH JARMARKÓW, ich wyrobów, przedsięwzięć i jak często to robiły?

                                      foto: jarmarki-kiermasze.pl

 

A ilu chętnym bezrobotnym, którzy mogliby być zatrudnieni również u w/w opłaciły składki ZUS, miast beznadziejnie wypłacać beznadziejne kuroniówki? Usłyszymy, że takie prawo, przepisy, standardy … łatwiej więc wydać ostatnie budżetowo-unijne złotówki na budowę gminnych chodników czy ścieżek rowerowych- gęsto okraszonych niebieskimi tablicami, obcym firmom zwykle wygrywającym przetargi niż wspierać swoich i rozsądnie, z myślą o przyszłości mieszkańców oraz ich władz, likwidować lokalne bezrobocie.